Inspiracja w szklance ginu z tonikiem – wywiad z BOHREN & DER CLUB OF GORE

autor: stark

Zapraszamy na wywiad z Bohren & Der Club Of Gore, niemiecką grupą noir-jazz, przenoszącą nas swoją muzyką wprost w lata 40-te, w objęcia femme fatale siedzącej nam na kolanach w jakiejś podrzędnej spelunie. Butelka bourbona na stoliku, papieros tli się w popielniczce… Odpowiedzi Mortena Gassa nie są może najdłuższe na świecie, ale chyba warto rzucić okiem na naszą, czasem dość zabawną rozmowę.

Cześć, jak się macie? Czy udała wam się ostatnia trasa koncertowa po Europie?

Dzięki, mamy się dobrze. Nie bardzo wiem, kiedy trasę można uznać za udaną, dla nas to była trasa jak każda poprzednia. Ale wciąż nam się to jeszcze nie znudziło, więc może to można uznać za mały sukces. Przy okazji dziękujemy wszystkim promotorom i ludziom, dzięki którym te koncerty mogły się odbyć, za to, że traktowali nas tak dobrze pomimo naszego, czasem dziwacznego zachowania.

Po pierwsze chciałbym zapytać o genezę Bohren & Der Club Of Gore. Wiem, że graliście wcześniej w zespołach metalowych i hardcore’owych, ostatecznie zwracając się ku – jak to sami określacie – “doom ridden jazz music”. Skąd ten, prawdę mówiąc dość niespodziewany zwrot w waszej karierze? Zmęczyły was głośne gitary i wrzeszczące wokale? A może to chęć stworzenia czegoś oryginalnego w rockowo/metalowym undergroundzie?

Przed Bohren nie graliśmy najoryginalniejszej muzyki na świecie, co nas po kilku latach zaczęło po prostu irytować. Ale samą tą muzyką nie jesteśmy zmęczeni. To po prostu naturalny rozwój, zwrot charakterystyczny dla wielu zespołów w ich wczesnym okresie działania.

Od początku traktowaliście Bohren & Der Club Of Gore jako pełnoprawny zespół, czy raczej jako side-project, przygodę odmienną od tego, co robiliście na co dzień?

Tak, Bohren zawsze był najważniejszy.

A słuchacie dziś jeszcze metalu?

Pewnie, że tak.

“Bohren” znaczy “świdrować” – czy istnieje jakaś głębsza idea stojąca za tym słowem, czy wybraliście ją, bo fajnie brzmiała?

Jedno i drugie, zainspirował nas obraz 30mm wiertła powoli torującego sobie drogę poprzez masywną stalową płytę.

Z kolei drugi segment waszej nazwy odnosi się do holenderskiej grupy instrumentalnej Gore. Ale dla mnie osobiście to słowo (zwłaszcza zestawione z “club”) w pewien pokręcony sposób idealnie pasuje do waszej muzyki. Coś brudnego i obrzydliwego kryjącego się za subtelną i łagodną fasadą. Czy znaczenie i interpretacja tego szyldu ewoluowały na przestrzeni lat? Czy w tej chwili nie ma to aż takiego znaczenia?

Cóż, wszystko co powiedziałeś jest prawdą. Wygląda na to, że jesteś jedną z ledwie kilku osób, które naprawdę rozumieją znaczenie naszej nazwy [ojej… – przyp. stark]. Taka nazwa jest jak ołtarz. Zwłaszcza w pierwszych latach działalności dodała nam ekstra porcję pewności siebie.

Czy posiadacie muzyczne wykształcenie? Gdzie uczyliście się gry na tych wszystkich Fender Rhodesach, melotronach, sakofonach itp.?

Tylko Christoph jest wykształconym muzykiem, uczył się gry na saksofonie na uniwersytecie w Kolonii. Reszta zespołu to banda dyletanckich samouków.

Jak się dziś zapatrujecie na pierwsze albumy “Gore Motel” i “Midnight Radio”? Ćwiczenie? Pierwsze, dziecięce kroki? Czy już dzieło w pełni ukształtowanych muzyków? Zmienilibyście coś na tych płytach?

Naprawdę lubię nasze pierwsze płyty. Zwłaszcza “Midnight Radio”. Ostatnio nawet pod ich wpływem sięgnąłem ponownie po gitarę, którą usunęliśmy z naszego asortymentu po “Sunset Mission”. Szkoda tylko, że nie nagraliśmy tych płyt w naszym własnym studio, tylko w studio w Duisburgu, kiedy mieliśmy na wszystko jeden czy dwa dni, i zarejestrowaliśmy całość na byle jakiej taśmie DAT.

Oczywisty jest fakt, że Bohren & Der Club Of Gore inspiruje się kinem. Zwłaszcza odniesienia do kina noir często pojawiają się w waszych recenzjach. To faktycznie wasz ulubiony gatunek?

Wolimy raczej horrory z lat 60-tych, 70-tych, aż do wczesnych 80-tych oraz stary niemiecki serial kryminalny “Der Kommissar”.

Pewnie innymi gatunkami też się inspirujecie (ten Bruce Lee na okładce “Gore Motel”), prawda? Ulubiony film?

“The Party” Blake’a Edwardsa.

Gdzie jeszcze szukacie inspiracji?

W szklance ginu z tonikiem.

A jakie emocje chcielibyście wzbudzać swoją muzyka pośród słuchaczy?

Nie chcemy nikogo do niczego zmuszać. Ale może ochotę aby się upić?

Na waszym ostatnim wydawnictwie, “Beileid” pojawił się znamienity gość, sam Mike Patton. To na pewno coś, muszę to przyznać. Jak się poznaliście? Znacie się osobiście, czy to tylko wirtualna współpraca (poczta, internet)?

Znamy się już z dziesięć lat. Ipecac (wytwórnia Pattona) wydaje nasze płyty w Stanach a on sam zaprasza nas czasem abyśmy grali przed którymś z jego projektów.

Chcielibyście pracować z nim jeszcze w przyszłości?

No pewnie.

Tylko wiesz, choć podoba mi się ten kawałek, nie jestem do końca przekonany czy wokale w w muzyce Bohren & Der Club Of Gore to dobry pomysł. Czy rozważaliście wprowadzenie wokali do waszej muzyki na stałe?

Rozumiem twoje obawy, ale Bohren to instrumentalny band. Nie planujemy kolejnych piosenek z wokalem. “Beileid” to wyjątek, tam umieściliśmy piosenki, które nie pasowały na nasze regularne płyty.

Znasz teki zespół jak Morte Macabre (Anekdoten/Landberk sideproject)? Pytam nie bez powodu, bo gdybym miał wskazać tylko jeden zespół, który mógłbym do was jakoś przyrównać (na jakimkolwiek poziomie), to byłoby właśnie Morte Macabre – dostrzegam punkty styczne w klimacie waszej muzyki, choć on są bardziej zorientowani na rocka.

Wstyd się przyznać, ale nie znam ich. Ale wkrótce ich sprawdzę.

W 2011 odwołano wasz występ na Off Festival w Katowicach (moim rodzinnym mieście), co było dla mnie dużym rozczarowaniem? Co się stało?

Przykro mi. Mój ojciec był umierający i chciałem spędzić jego ostatnie chwile z nim i moją matką.

Jakie macie plany na przyszły rok?

Chcemy nagrać kolejny album, który mamy napisany już prawie w całości. No i grać jeszcze więcej koncertów.

Dzięki za wywiad. Ostatnie słowa są twoje.

Ja również dziękuję ci za zainteresowanie i miłe pytania. Stay happy.

Strona oficjalna zespołu

Leave a comment