Opadające liście – Wywiad z APOPTOSE

Zapraszam do lektury wywiadu z APOPTOSE, niemieckim projektem, który mnie osobiście ujął i powalił każdą swoją płytą, od “Nordland” przez “Blutopfer”, “Schattenmadchen” aż po ostatnią, fenomenalną “Bannwald”. Miedzy innymi o niej rozmawiamy z Rudigerem, ale nie tylko, także o kondycji współczesnego społeczeństwa, estońskich filmach, legnickich teatrach… Miłej lektury.

Cześć Rüdiger, jak się miewasz? Mam nadzieję, że te ostatnie zimne tygodnie nie były zbyt wyczerpujące?

U mnie wszystko w porządku, dzięki. Mrozy są fajne zimą, ale w tej chwili wypatruję już lata.

Pogadajmy zatem o APOPTOSE. Szczerze mówiąc, nie wiedziałem co oznacza to słowo, musiałem je sprawdzić w Wikipedii. To termin zaczerpnięty z nauk biologicznych, ale w pewien dziwny sposób perfekcyjnie pasujący do Twojej muzyki. Gdzie znalazłeś taką nazwę? Od początku wiedziałeś, że będzie to idealny szyld dla Twojej twórczości?

Dla tych, którym się nie chce sprawdzać w Wikipedii: “Apoptoza” to naturalny proces zaprogramowanej śmierci komórki w organizmie wielokomórkowym. To oznacza po prostu, że komórka umiera, jeżeli jest uszkodzona lub chora i taki program funkcjonuje właściwie w każdej komórce, oprócz komórek raka, które wciąż trwają i trwają. Właśnie ta nazwa przyszła mi do głowy, kiedy poszukiwałem szyldu dla swojego projektu. Szczególnie spodobało mi się dosłowne tłumaczenie greckiego słowa “Apoptosis”, które oznacza “opadanie liści”. Wciąż uważam, że idealnie sie komponuje z tematyką i atmosferą muzyki.

Czy byłeś członkiem innych zespołów przez erą APOPTOSE? Od zawsze wiedziałeś, że chcesz tworzyć dark ambient?

W prawdziwym zespole nie byłem nigdy. Ale od czasów wczesnej młodości i fascynacji takimi zespołami jak Kraftwerk, Human League czy Yazoo wiedziałem, że chcę tworzyć muzykę elektroniczną. Zajęło mi 15 lat zanim zgromadziłem odpowiednie środki aby zaopatrzyć się w odpowiedni sprzęt. W tamtym czasie już mocno siedziałem w dark ambiencie i czułem, że to jest bardziej niż synth-pop odpowiednia muzyka dla wyrażania moich uczuć.

“Nordland” to tajemnicza podróż na północ Europy. “Blutopfer” powiązana jest z hiszpańskim “Świętym Tygodniem” (“Semana Santa”). Wraz z “Bannwald” zagladasz głęboko w niemiecki las. Trzy różne koncepty, z których każdy jednak jest głęboki, w pewien sposób mocno duchowy, daleki od nowoczesnego świata, mocno powiązany z Naturą. Czy to właśnie są filary istnienia APOPTOSE?

Tak, oczywiście! Wszystkie te koncepcje są lub były mi bardzo bliskie, kiedy pracowałem nad tymi albumami, ale kiedy nagrywam już same utwory, to jest to raczej podświadomy proces. Nie siadam z konkretnym planem, że teraz napiszę utwór o drzewach albo konkretnym rytuale. Po prostu rozpoczynam pracę z nową ideą, i od tego czasu wszystko się rozwija. Czasem rozciąga się to na długi okres, w którym upewniam się, czy taka idea może faktycznie przetrwać, czy budzi we mnie na tyle głębokie zainteresowanie.

Z kolei koncepcja “Schattenmädchen” jest nieco inna. Bezduszne azjatyckie metropolie, błyskające neony, samotność i strach w przeludnionym społeczeństwie… Jaki był powód tej konceptualnej “zmiany kierunków” od sił Natury ku nowoczesnym technologiom?

“Schattenmädchen” jest na pewno odmianą. Czasem bywa to odświeżające, kiedy zbaczasz ze znanych sobie ścieżek i próbujesz czegoś zupełnie innego. Duża część płyty składa się z utworów, które wcześniej pojawiały się na różnych kompilacjach. Wszystkie złożone razem zgrały się bardzo dobrze, bo pracując nad utworami dla składanek, podążam za pomysłami, które by się nie sprawdziły  na pełnowymiarowych albumach. Między wszystkimi tymi utworami istnieje pewna silna więź, choć zdałem sobie z tego sprawę dopiero po latach od ich powstania.

Dla mnie “Schattenmädchen” pokazuje ciemną stronę dzisiejszego społeczeństwa, ludzkiego życia w wielkich miastach. Jest to rzeczywiście bardziej nowoczesne i “dalekowschodnie” podejście, ale poczucie osamotnienia i pustki jest tak samo obecne, jak na innych moich płytach. Zarówno nietknięta przyroda, jak i zanieczyszczone metropolie, to dwie strony tej samej monety. Jeżeli znajdziesz się na pustej, bezkresnej przestrzeni gdzieś na północy, albo na zatłoczonej ulicy, możesz się równie dobrze zgubić tu i tam.

Myślisz, że taka jest przyszłość naszej planety? Czy ta technologia, przeludnienie i – paradoksalnie – zanik relacji międzyludzkich, doprowadzi do jakiejś globalnej katastrofy?

Na pewno nasza planeta zmieni się w przeciągu następnych stu lat, ale nie wierzę w żaden apokaliptyczny scenariusz.Pewnie nie rozpoznalibyśmy nawet Ziemi po tych stu lub więcej latach, ale jestem pewien, że ludzie znajdą sposób jak przetrwać nawet w o wiele gorszych okolicznościach. Smutne tylko jest to, że tak naprawdę bardzo niewiele osób martwi się o środowisko. Większości kompletnie nie obchodzi, że wkrótce skończy się ropa, wszystkie ryby zostaną zjedzone, wszystkie lasy deszczowe zostaną ścięte itd.

Co do relacji międzyludzkich: Też nie jestem przekonany, że zanikną. Myślę, że co najwyżej mocno się zmienią ze względu na nowe możliwości komunikacji i podróży.

“W pewien wrześniowy piątek wiele lat temu, trzy dziewczynki weszły do gęstego lasu w północnych Niemczech. Nigdy nie wróciły.” W tym zawiera się koncept “Bannwald”. Czy mógłbyś przybliżyć tę historię? Czy jest ona oparta na prawdziwych wydarzeniach?

Naprawdę nie wiem. To historia, która brzmi jak bajka albo legenda, ale jednocześnie może być bardzo prawdziwa. Wszystkie te stare legendy mają jednak prawdziwe źródło, mają morał. Każdy może czuć się zachęcony aby odnaleźć takowe czy to w muzyce, czy w pobliskim lesie.

Kiedy byłem dzieckiem, moi dziadkowie zabrali mnie w wakacje w góry Harzu, do małego miasteczka w okolicach Wernigerode. Szczerze mówiąc, niewiele pamiętam oprócz tego, że kiedy wchodziłem do pobliskiego lasu, nawet w jasny, słoneczny dzień, momentalnie robiło się ciemno niemal jak w nocy, gdyż gałęzie i liście były tak gęste, że praktycznie nie przepuszczały promieni słonecznych. I powiem Ci, że “Bannwald” przypomniało mi tamte czasy i miejsca. Czy masz jakieś wspomnienia związane z tamtą częścią Niemiec, które może w jakiś sposób wpływają na twórczość APOPTOSE?

Tak, kiedy byłem mały mieszkałem blisko lasu. Godzinami wspinałem się na drzewa, zbierałem jakieś dziwne przedmioty, które znajdowałem na ziemi, albo po prostu spacerowałem w mroku rzucanym przez gałęzie ciesząc się panującą atmosferą. Zawsze można było znaleźć coś nowego do odkrycia, dlatego mam naprawdę głębokie wspomnienia z dzieciństwa związane z tym lasem. Nadal bardzo lubię tam wracać, kiedy czasem przyjeżdżam na kilka dni do swojego rodzinnego miasta.

Im jestem starszy, tym bardziej zdaję sobie sprawę z tego, jak mocno wpływają na człowieka wspomnienia z czasów dzieciństwa. Mocniej, niż można by sobie wyobrazić. Dlatego owszem, jest to dla mnie wielką inspiracją. A przyroda stanowi ważną część mojego życia.

Jedną z rzeczy, które w APOPTOSE cenię najbardziej jest brzmienia, bardzo mocne i jednocześnie pełne przestrzeni – ciekawy jestem jakiego sprzętu używasz przy nagrywaniu.

Sprzęt jaki posiadam nie jest szczególnie imponujący. Nie jestem kolekcjonerem klasycznych keyboardów i analogowych gadżetów. Nie jestem też pasjonatem w kwestii inżynierii dźwięku. Niespecjalnie lubię pracować z komputerem, a już szczególnie nie znoszę miksowania i masteringu materiału. Więc kiedy znajduję keyboard lub oprogramowanie, które pasuje do sposobu w jaki pracuję, staram się wykorzystać to w jak najszerszym zakresie. Tak po prostu pracuje mi się łatwiej.

Od początków APOPTOSE używam samplera Kurzweil K2000. To instrument bardzo charakterystyczny dla mojego brzmienia. Nagrania terenowe również są niezwykle istotne przy poszukiwaniach unikalnych dźwięków. Tak nagrany materiał obrabiam później przy pomocy dostępnych na rynku programów i pluginów. Do aranżacji i miksowania używam Cubase’a. To jest podstawą muzyki, reszta zależy już od umiejętności i kreatywności muzyka, tak aby za pomocą takiego sprzętu uzyskać brzmienie jakie narodziło się w umyśle. I to jest cała zabawa jeśli chodzi o wyposażenie elektroniczne. Za pomocą takich samych narzędzi każdy może uzyskać zupełnie inne efekty, zupełnie inną muzyczną stylistykę.

W 2000 wziąłeś udział w przedsięwzięciu zwanym “Solaris Collaboration” wydanym przez Polymorph Records. Szczerze mówiąc, nigdy bym nie identyfikował APOPTOSE z klimatami science-fiction, nawet tymi traktowanymi od filozoficzno – duchowej strony. Co ujęło Cię w powieści Stanisława Lema, że zdecydowałeś się wziąć udział w tym projekcie?

Ta kolaboracja była pomysłem mojego przyjaciela Ingo z Polygon. Kiedy przeczytałem książkę, bardzo mi się ona spodobała. Mogłem odnieść się do wielu aspektów w niej zawartych. Byłem ciekaw jak wyjdzie właśnie ta dźwiękowa kolaboracja i wciąż podobają mi się utwory, które wtedy stworzyliśmy. A powieść, choć w fantastycznym sztafażu, eksploruje głęboko ludzką duszę i ludzkie zachowania. Nigdy nie uważałem, że APOPTOSE powinno ograniczać się do specyficznych tematów lub klimatów. Po pewnym czasie znudziłoby mnie to. Bardzo wiele różnych rzeczy znajduje się w orbicie moich zainteresowań i wpływa na moją muzykę.

Interesuje Cię literatura sci-fi? Masz ulubionego autora?

Nie jestem szczególnym fanem tego gatunku, choć od czasu do czasu sięgam po taką książkę. Ostatnią, która naprawdę mi się podobała był cykl “Inny Świat” Tada Williamsa.

Użyczyłeś też utworu do estońskiego filmu “The Temptation of St Tony” – miałem okazję to oglądać i muszę przyznać, że bardzo mi się spodobał. Ma niezwykłą, senną i surrealistyczną atmosferę – ale jednocześnie nie zyskał rozgłosu na jaki zasłużył. Opowiedz o tym doświadczeniu. Jak doszło do kontaktu z tymi estońskimi filmowcami?

Oni skontaktowali się ze mną. Firma producencka wysłała mi e-mail z zapytaniem, czy mogą użyć utworu “Calanda” w swoim filmie. Obejrzałem trailer, uznałem go za bardzo obiecujący, więc się zgodziłem. Ostatecznie użyli numeru niemal w całości w wyjątkowo mocnej scenie. Bardzo podoba mi się efekt końcowy. Ale do dziś nie mam pojęcia, kto zarekomendował moją muzykę reżyserowi. Szkoda, że jak do tej pory film można było zobaczyć tylko w Estonii lub na kilku festiwalach filmowych. Jest też wersja DVD, ale zgaduję, że ciężko ją zdobyć.

Zgaduję, że preferujesz kino spoza mainstreamu? Czy się mylę? Są jacyś reżyserzy, których szczególnie cenisz?

Oglądam bardzo dużo filmów. Tych z głównego nurtu, jak i niezależnych, w zależności od nastroju. Czasem nawet cieszę się bezmyślną, popcornową sieczką z Hollywood. Ale to są rzadkie momenty. Nie mam ulubionego reżysera, ale jest kilku takich, którzy za każdym razem potrafią mnie zadziwić swoja pracą, przykładowo David Lynch, David Fincher, Darren Aronofski czy Tim Burton, żeby wymienić tylko kilku.

Opowiedz mi o tym, jak komponujesz swoją muzykę – czy muszą być spełnione jakieś szczególne warunki abyś mógł wprowadzić się w odpowiedni, sprzyjający tworzeniu nastrój?

Zdecydowanie muszę być w odpowiednim nastroju, ale często zależy to od posiadania odpowiedniej ilości czasu aby móc podążać za ideą. Czasem po prostu siadam przy pianinie i improwizuję. Czasem znajduję interesujący dźwięk, który później komponuję z innymi i tworzę wokół niego melodię. Wszystko to bywa bardzo różnie – dużo improwizuje poszukując nowych form ekspresji.

Gdybyś miał możliwość podróży w czasie, czy jest jakaś konkretna osoba, którą chciałbyś spotkać, napić się wina i przegadać całą noc?

Ciężkie pytanie. Ale myślę, że fascynującą sprawa byłoby spotkanie Jana Sebastiana Bacha w 1726/27 w Lipsku i obserwowanie jak tworzy Pasję Świętego Mateusza.

Jeżeli się nie mylę, byłeś dwa razy w Polsce, prawda? Masz jakieś szczególne wspomnienia związane z tymi wizytami?

To były dwie krótkie wizyty na festiwalach, na których grałem. We Wrocławiu byłem z szesnastoma osobami i widziałem tylko kawałek centrum, kiedy wyszedłem na chwile na miasto po soundchecku. W zeszłym roku w Legnicy spacerowałem kilka godzin eksplorując zarówno miasto, jak i teatr, w którym graliśmy. To niezwykły budynek z mnóstwem schodów, pomieszczeń i ukrytych przestrzeni. Niezwykła sprawa, grać w tym tak powiązanym z historią miejscu.

Czy masz już pomysł na kolejny koncept? Może weźmiesz nas w podróż na wschód, do słowiańskiej części Europy? Tam jeszcze z APOPTOSE nie byliśmy

To prawda, choć Baba Jaga, bardzo słowiańska postać, złożyła krótką wizytę na “Bannwald”… Ale w momencie, kiedy pisze te słowa, nie mam jeszcze sprecyzowanego plau na kolejna płytę. Jedynie kilka mglistych pomysłów.

Jaki album zrobił ostatnio na Tobie największe wrażenie?

W przeciągu ostatnich sześciu miesięcy najczęściej słuchałem GusGus i ich “Arabian Horse”. Słucham sporo islandzkiej muzyki, artystów takich jak Múm, Soley, Ólafur Arnalds, Jónsi & Alex. Wsiąkam też coraz mocniej w Burial, Nilsa Frahma i Maxa Richtera. Nie mogę też zapomnieć o wspaniałym “Grey Oceans” CocoRosie – to już jest klasyk.

Dzięki Rüdiger. Ostatnie słowa są Twoje.

Nie ma za co! Kończąc ten wywiad chciałbym zachęcić wszystkich do zapoznania się z dobroczynną kompilacją na http://noredseas.bandcamp.com/. Wielu znanych artystów udostępniło tam swoje utwory, a cały dochód zostanie przekazany dla organizacji Sea Shepherd walczącej o przetrwanie wielorybów i delfinów. APOPTOSE udostępnia tam rozszerzona wersję “Warrior Creed”, utworu nagranego z Joy Of Life. Nie przegapcie tego!

Strona oficjalna APOPTOSE
Facebook APOPTOSE

Leave a comment