[Reviewed by stark]
ENG: I know that for many Parzival could still be seen as a group directly originating from Laibach-esque aesthetics and I’m even able to understand that, but at the same time I cannot deny that this Danish-Russian project is really doing a lot to get rid of this patch. And as indicated by “Casta” they manage it quite well.
They recorded “Casta” with the help of a group of Sikhs using their traditional instruments. Although in the past you could come across oriental (or generally referring to non–european music styles) ornaments decorating their bombastic compositions – like for example the loop driving one of their greatest hits, “Jerusalem” from “Blut und Jordan” – thanks to the participation of musicians deeply rooted in Eastern culture, as well as through the greater maturity and musical awareness of Parzival members themselves, this Orient sounds the best, the fullest and most authentic.
Thus, the disc is a bridge between East and West; epic marching sounds of Teutonic origin are combined with the warm landscapes of the Indian Peninsula, and neoclassical is mixed with folk of roots very distant from our European ones. By no means does it sound false; one element complements the other. Within all of this, Parzival has not forgotten how to simply create good and catchy songs, such as many musicians accustomed to sublime, militant neoclassical often don’t remember. For some, it is important to kick the listener’s kidneys with heavy drumming and to make them automatically stand at attention with the first sound. For Parzival a good composition is important, not too long and quickly harbouring in memory. Just listen to the awesome track, the fourth in order, “Airyanem Vaejah Purana”.
The rest actually remains more or less unchanged. Dmitry’s impressive voice still amazes me. I had the opportunity to see Parzival live twice last year, and in both cases they created an unearthly, yet organized turbulence with the vocalist in a leading role. I am in awe of what bass he can extricate from his throat – as a guy once said in a talent show: he sings so low, that some people are not even able to fall. In the past this manner of singing annoyed me a little, but today I cannot imagine Parzival without that voice. The hallmark of the group.
I’m aware that musically these are a bit different geographic regions, but during the lecture of “Casta” I see with my mind’s eye the hordes of knights swinging to the east, on a crusade with a goal to convert the infidels. By all means necessary. The music is so extremely suggestive that it would fit in Ridley Scott’s “Kingdom Of Heaven” no worse than Harry Gregson-Williams’ orchestral score did.
They do their job, the gentlemen of Parzival. They have come to a point where it’s difficult to expect failure from them. They can, at most, start devouring their own tail, but this time it hasn’t happened. Well done. “Casta” is a powerful thing. Literally and figuratively.
—
PL: Ja wiem, że przez wielu Parzival wciąż może być postrzegany jako grupa wprost wyrastająca z laibachowskiej estetyki i ja jestem nawet w stanie to zrozumieć, ale jednocześnie nie mogę odmówić duńsko – rosyjskiemu projektowi, że robią wiele, aby takiej łatki się pozbyć. I, jak wskazuje “Casta”, udaje im się to zupełnie nieźle.
“Castę” nagrali z pomocą grupy sikhów wykorzystujących swoje tradycyjne instrumenty. I choć w przeszłości można było natknąć się na orientalną, bądź ogólnie odnoszącą się do pozaeuropejskiej stylistyki ornamentykę zdobiącą ich bombastyczne kompozycje – ot chociażby ta pętla napędzająca jeden z ich największych hitów, czyli “Jerusalem” z “Blut und Jordan”, ale dzięki udziałowi muzyków zakorzenionych we wschodniej kulturze, jak również dzięki większej dojrzałości i świadomości muzycznej samych członków Parzival, ten wspomniany Orient brzmi najlepiej, najpełniej i najautentyczniej.
Płyta stanowi przez to swoisty pomost pomiędzy Wschodem a Zachodem, epicka marszowość o teutońskim rodowodzie łączy się z gorącymi pejzażami półwyspu Indyjskiego, a neoklasyka z folkiem o korzeniach bardzo odległych od tych naszych, europejskich. I bynajmniej nie brzmi to fałszywie, jeden element dopełnia drugi. Przy tym wszystkim Parzival nie zapomniał jak tworzy się dobre i chwytliwe piosenki o czym wielu muzyków parających się podniosłą, zahaczającą o militaryzm neoklasyką często nie pamięta. Dla niektórych istotne jest aby kotły dawały po nerach i żeby słuchacz automatycznie stawał na baczność przy pierwszych dźwiękach ich utworów. Dla Parzival ważna jest dobra kompozycja, nie za długa i szybko zapadająca w pamięć. To bardzo dobrze świadczy o tej grupie. Posłuchajcie choćby kapitalnego, czwartego w kolejności “Airyanem Vaejah Purana”.
Reszta tak naprawdę pozostaje mniej więcej bez zmian. Wciąż niesamowite wrażenie robi głos Dimitrija – miałem okazję widzieć Parzival na żywo dwukrotnie w zeszłym roku, w obu przypadkach rozpierduchę zrobili nieziemską a prym w tym wiódł właśnie wokalista. Jestem pełen podziwu jaki bas on potrafi z siebie wydobyć – jak to w “Voice of Poland” o kimś powiedział Piekarczyk: on śpiewa tak nisko, jak nisko niektórzy nie potrafią nawet upaść. Kiedyś trochę mnie ta maniera drażniła, ale dziś nie mogę sobie wyobrazić Parzivala bez tego głosu. To znak rozpoznawczy grupy.
Choć wiem, że muzycznie to trochę inne rejony geograficzne, ale podczas lektury “Casta” widzę oczami wyobraźni tabuny rycerzy ruszających na wschód, na krucjatę celem nawracania niewiernych. Wszystkimi możliwymi środkami. Rzecz to niezwykle sugestywna, która sprawdziłaby się wcale nie gorzej niż dajmy na to orkiestralny score Harry Gregson-Williamsa w scott’owskim “Królestwie Niebieskim”.
Robią swoje panowie z Parzival. Doszli do takiego momentu, że trudno się po nich spodziewać żeby zaliczyli wtopę. Mogą co najwyżej zacząć pożerać własny ogon, ale tym razem to nie nastąpiło. Dobra robota. “Casta” to mocna rzecz. Dosłownie i w przenośni.
Parzival – Casta
Mighty Music, PMZ108
CD 2014