[Reviewed by / autor recenzji: stark]
ENG: The first problems arose while removing the disc from the case. It was wedged so hard that I thought it was stuck for good. Another glance at the name of the project and on the cover was enough to come to the conclusion that this was merely another component of a large, galactic, magic joke.
I gave “The Cyborg Project” a lot of listens, but I still cannot form an opinion of it. Or rather, I do have an opinion, I admit that I like “The Cyborg Project”, but I can’t tell to what degree I should treat it seriously, and how much of the emotions that can be found here are more than just a cheeky wink to the listener’s direction.
Laconic stuff this album is, barely thirty five minutes long and containing eleven short songs, yet the strings of associations that played out in my mind while listening to it were as twisted as the Transfagarasan Highway. And it’s just music on vocals and keyboards. Galactic Witchcraft is, above all, a child of Stavo Craft, who is only occasionally assisted by other colleagues and instruments.. He’s undoubtedly talented and gifted with a decent portion of imagination. Stavo is not afraid to give vent to it in his music, but at the same time he’s still taking care that the songs are simply catchy and provide the listener with a lot of fun.
Sometimes “The Cyborg Project” appears to me as a toned down version of Wermut from their “Anna” era. Another time I hear more or less distant echoes of David E. Williams. While, for example, “Transistor Radio” sounds almost like Joy Division without the guitars and drums. Only keyboard and vocals. At first I thought it was just my false impression amplified by the chorus, where Stavo sings the title phrase almost in Curtis manner. But later on more or less vague new wave references (eg “Seabirds”) appear on the entire disc – at least according to my ear.
Finally Galactic Witchcraft simply refers to pop music of the last decade, when this kind of music was still more or less listenable, I mean during the “magical” eighties – let’s take the lead motif of “We Make Celebrities”: I can’t get out of my head the image of Bonnie Tyler with perm on her head, singing “I Need A Hero”. And if you still feel bored, this witchy galaxy is traversed by flying saucers, that were scaring audiences in 50s sci-fi movies. Invaders from Mars attacking the human population with sonic waves composed of “The Cyborg Project” melodies? Quite an interesting vision. These fantastic sounds aren’t perhaps the foundation of each individual song, but rather enrich the background (eg, “Crystal Faces” or “Cyborg (Three Universes)” which also have great lyrics). It surely would have been a poorer release if Stavo had decided to dump these elements in the final mix.
So we come to the point. A strange album filled with quite different influences, yet very homogeneous. Sometimes abstract, departing in areas inhabited by strange watery cyborgs, intelligent apes and wild witches, yet very easy to listen and – I’m not afraid to use the word – catchy. Is this a joke or a serious deal? I conclude that there’s no point in further exploring this issue. Stavo probably drove himself in such a state of mind that he doesn’t even remember how it was supposed to be. I think it doesn’t really matter. Simply buy “The Cyborg Project”, organize an event or party under the aegis of oldschool sci-fi, wrap yourselves in vacuum cleaner tubes, put buckets on your heads, play a DVD with “Invaders from Mars” or “It Came from Outer Space” and then Galactic Witchcraft on top of that… On such a party even alcohol or drugs won’t be needed to have a good time. Okay, maybe I exaggerate here, but the conclusion is that “The Cyborg Project” is a crazy , sometimes balancing on a thin line of pretentiousness, but in fact, a funny and positive album. A nice moment of relief from ambient or dark jazz.
—
PL: Pierwsze problemy pojawiły się podczas wyciągania płyty z pudełka. Krążek zaklinował się cholernie mocno, myślałem, że się na amen przykleił. Ale jeszcze jeden rzut oka na nazwę projektu i na okładkę wystarczył aby dojść do konkluzji, iż to li tylko kolejna składowa wielkiego, galaktycznego i magicznego żartu.
Dużo przesłuchań poświęciłem “The Cyborg Project”, ale wciąż nie potrafię wyrobić sobie na jej temat opinii. Albo inaczej: zdanie sobie wyrobiłem, nie ukrywam, że “The Cyborg Project” mi się podoba, ale nie jestem w stanie stwierdzić na ile mogę ją traktować poważnie, a na ile wszelkie emocje na niej zawarte są jednym sugestywnym mrugnięciem oka do słuchacza.
Lakoniczna to rzecz, ledwie trzydziestopięciominutowy materiał zawierający jedenaście krótkich piosenek, jednakże ciągi skojarzeń, które wyświetlały mi się w głowie na przestrzeni tego czasu zakręcone były niczym trasa Transfogarska. A przecież to muzyka zaledwie na wokal i klawisz. Sporadycznie tylko koledzy wspomagają Stavo Crafta na innych instrumentach. Galactic Witchcraft jest jednak przede wszystkim dzieckiem wspomnianego przed chwilą jegomościa. Człowieka bez wątpienia utalentowanego i obdarzonego bujną wyobraźnią. Stavo nie boi się dawać jej upust w swojej twórczości, ale dba jednocześnie o to, aby piosenki, które tworzy wpadały zwyczajnie w ucho, aby dawały słuchaczowi sporo radochy.
Raz “The Cyborg Project” jawi mi się jako stonowana wersja Wermut z czasów “Anna”. Innym razem słyszę pobrzmiewające gdzieś mniej lub bardziej w oddali echa Davida E. Williamsa. A na przykład taki “Transistor Radio” brzmi prawie jak Joy Division, tyle że bez gitar i perkusji. Jak mówiłem, tylko klawisz i wokal. Początkowo myślałem, że to co najwyżej moje złudne wrażenie spotęgowane przez refren, w którym Stavo prawie po curtisowsku wyśpiewuje tytułową frazę. Ale później na przestrzeni całej płyty takie mniej lub bardziej zaowalowane nowofalowe referencje się – przynajmniej jak na moje ucho – pojawiają (np. “Seabirds”).
Ale i Galactic Witchcraft potrafi czasem nawiązać do popu z ostatniej dekady, kiedy jeszcze takiej muzyki można było jako tako słuchać, znaczy się z magicznych “ejtis” – przykładowo słuchając partii napędzającej “We Make Celebrities” nie mogę spędzić sprzed oczu obrazu wytapirowanej Bonnie Tyler śpiewającej “I Need A Hero”. A żeby nie było nudno, tę czarnoksięską galaktykę wzdłuż i wszerz przemierzają latające metalowe spodki, takie jakimi straszono publikę w filmach sf z lat 50-tych. Choć w sumie najeźdźcy z Marsa atakujący ludzką populację falami dźwiękowymi złożonymi z brzmień “The Cyborg Project”? Całkiem ciekawa wizja. Te fantastyczne dźwięki, może nie napędzają poszczególnych piosenek, raczej wzbogacają tło (np. “Crystal Faces” czy wyposażony w świetny tekst “Cyborg (Three Universes)”), i uboższe byłoby chyba to wydawnictwo, gdyby Stavo je wywalił w ostatecznym miksie.
No i dochodzimy do sedna. Dziwna jest ta płyta, wypełniona zupełnie różnymi wpływami, ale jednocześnie bardzo jednorodna. Czasem abstrakcyjna i odlatująca w niezbadane rejony zamieszkałe przez łzawiące cyborgi, inteligentne małpy i dzikie wiedźmy, ale jednocześnie nadzwyczaj przystępna i – nie boję się użyć tego słowa – przebojowa. Czy to żart, czy poważna sprawa? Dochodzę do wniosku, że nie ma sensu dalej zgłębiać tej kwestii. Stavo pewnie wprowadził się w taki stan umysłu, że już sam nie wie jak to do końca miało być. To nie jest chyba aż tak istotne. Kupcie po prostu “The Cyborg Project”, zróbcie imprezę pod patronatem oldschoolowego sci-fi, owińcie się rurą od odkurzacza, załóżcie wiadro na głowę, puśćcie na DVD “Najeźdźców z Marsa” albo “It Came from Outer Space”, a potem Galactic Witchcraft na dokładkę… Nawet alkohol i dragi nie będą potrzebne żeby się dobrze bawić. No dobra, tu może przesadziłem, ale konkluzja jest taka, że “The Cyborg Project” to zwariowana, czasem balansująca na granicy pretensjonalności, ale w gruncie rzeczy fajna i pozytywna płyta. Miła odskocznia od ambientów i dark jazzów.
Galactic Witchcraft – The Cyborg Project
Disques de Lapin, LPN35
CDr 2012