Atman – podróż duchowa, fizyczna, dźwiekowa [Artykuł]

atman

[autor: Yarsu]

Witamy w świecie, gdzie kultura Dalekiego Wschodu łączy się ze słowiańską duszą, a wibracje natury przenikają zarówno muzyków, jak i instrumenty. Oto przedstawiam, jeśli Czytelnik nie zna jeszcze, polską grupę Atman.

Atman jako zjawisko

Atman nie był projektem stricte muzycznym. Nie był nawet z założenia projektem artystycznym. Powołany do istnienia w roku 1978 jako „18 września Atman” (data śmierci Hendrixa) przez ówczesnych krakowskich studentów leśnictwa, Marka Styczyńskiego i Marka Leszczyńskiego, do których wkrótce dołączył Piotr Kolecki, wywodzi się z ich skłonności do eksperymentowania i poszukiwania nieodkrytych wcześniej brzmień. Przez pewien czas funkcjonował jako Teatr Dźwięku Atman, jako że grupa grała muzykę do spektakli, a nawet wchłonęła spektakl do swoich występów. Czym zatem był Atman? Jak mówią sami twórcy – podróżą. Podróżą dźwiękową, fizyczną i duchową. Przez ponad 20 lat projekt ten trwał, pomimo znacznych odległości dzielących trzon zespołu, a przecież nie dysponowali oni współczesną techniką przesyłu informacji. Obecnie nagranie płyty z człowiekiem znajdującym się na drugiej stronie kuli Ziemskiej nie stanowi większego problemu – wystarczą chęci i Internet.

Zrodzony w erze komunizmu projekt, początkowo koncertował w Krakowskich klubach i żywo współpracował z Towarzystwem Przyjaźni Polsko-Indyjskiej w Krakowie, co zapewne miało istotny wpływ na rozwój projektu. W ich twórczości bardzo łatwo wyczuć wschodnie wpływy. Może to być mylące, ponieważ twórcy podkreślają, iż nie było ich zamiarem tworzenie world music czy przenoszenie muzyki indyjskiej na polskie realia. Jako Słowianie tworzyli muzykę właśnie słowiańską, wzbogacaną o instrumenty z całego świata. Ich muzyka to dla mnie coś niemal organicznego. Ciepłe brzmienie, w które należy głęboko się wsłuchać; w końcu utwory Atmana w znacznej części składają się z improwizacji. Rozległe dźwiękowe pejzaże okraszone pięknymi melodiami. Transowo wypowiadane wezwania Natury. Rytualizm. Nie potrafię, a nawet nie chcę jednoznacznie klasyfikować ich muzyki. Każdy, kto pozna ten projekt, powinien z łatwością to zrozumieć.

marek_styczynski

…kreatywne.

Różnorodna działalność zaowocowała równie różnorodną twórczością. Ich pierwsze nagrania pojawiły się dopiero w ostatnim dziesięcioleciu działalności – w latach 90-tych. Etap ten zapoczątkowało nagranie dwóch koncertów uwiecznione na „…jak rozrzucone po ziemi kamienie…”*, a następnie spotkanie z Almą Yoray – amerykańską artystką i założycielką Centrum Medytacji Vipassana w Przesiece, koło Jeleniej Góry. Powiedziałbym, że te właśnie nagrania, Brown Sessions, mają w sobie najwięcej przestrzeni. Oprócz tego wyróżniają się największą ilością deklamacji w porównaniu z pozostałymi nagraniami zespołu.

Gadająca Łąka jest zapisem warsztatów odbywających się pod tym samym tytułem, zorganizowanych przez grupę opodal leśniczówki Piotra w Liciążnej, koło Tomaszowa Mazowieckiego. Ten niesamowity aspekt działalności grupy mógłby być tematem na osobny artykuł. W środku puszczy kilkadziesiąt osób (ale niech nie ponosi czytelnika wyobraźnia, nie mówimy o dziewięćdziesięciu czy nawet pięćdziesięciu) zebrało się, aby wspólnie medytować, słuchać, uczyć się i tworzyć. Tworzyć muzykę, obrazy, a nawet własne instrumenty. Uczyć się od siebie nawzajem. Słuchać duchów łąki. Niekoniecznie nawet znali się wcześniej – łączył ich udział w „Gadającej Łące”.

Nagrane rok wcześniej „Personal Forest” jest dla mnie albumem medytacyjnym. Jego słuchanie niemal wymaga zamknięcia oczu. Wtedy piękno ma możliwość swobodnego przelania się do umysłu słuchacza. Mimo tego, co napisałem, album jest bardzo dynamiczny i zróżnicowany. Nastrój w utworach potrafi gęstnieć stopniowo i niezauważalnie, aby w odpowiednim momencie objawić swą potęgę i wywołać ciarki na plecach.

Ostatnim albumem, o którym odważę się wspomnieć, jest „Tradition”. Bardziej rockowy, ozdobiony pięknymi, głęboko emocjonalnymi wokalami Anny Nacher oraz równie wspaniałymi tekstami. Odbiega on od reszty dokonań grupy przesterowanym gitarowym brzmieniem, co jednocześnie czyni go bardziej przystępnym dla słuchacza.

Instrumentarium tego projektu jest niesamowicie interesującym wątkiem. Trzon zespołu stanowiły cymbały, tabla i dwunastostrunowa gitara akustyczna. Jednak na koncertach pojawiały się również dziesiątki innych, często ręcznie wykonanych instrumentów, takich jak łuk muzyczny, gliniane garnki, a nawet dziecięce zabawki, których dźwięk spodobał się któremuś z muzyków na tyle, że postanowił włączyć go do brzmienia zespołu. Można stwierdzić, że instrumenty w tym zespole żyły; często pozostawały na scenie nietknięte, aby mogły nabrać ducha i doświadczenia przez samą swoją obecność. Zobaczyć i usłyszeć można było również jedne z najstarszych instrumentów świata – drumlę i didgeridoo. Zazwyczaj przywozili je z podróży sami członkowie zespołu, czasami ich przyjaciele. Zaowocowało to oryginalnym i niepowtarzalnym brzmieniem, w które można wsłuchiwać się godzinami. Tylko niesamowicie wytrawne ucho byłoby w stanie rozpoznać rozmaite brzmienia wydobywające się z albumów. Ale przecież nie o to w tym wszystkim chodzi. To muzyka jedyna w swoim rodzaju – nie dla ucha, ale dla duszy. To właśnie oznacza Atman.

* Pojawiła się również książka pod tym samym tytułem, która była dla mnie podstawą do napisania powyższego tekstu. Serdecznie dziękuję Markowi Styczyńskiemu za podarowanie mi jej.

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s