ALTIERI / BALESTRAZZI / BECUZZI – In Memoriam J. G. Ballard
CD 2012
Old Europa Cafe [OECD 159]
reviewed by / autor recenzji: Peter Marks
ENG: If you were like me and grew up in the suburban wastelands, then you’ll appreciate what these three gentlemen have done here quite a bit. Under the iron rule of authoritarian parents and with continual supervision, the one escape was literature; JG Ballard’s works were heavily relied upon to avoid losing my mind in those days, Empire of The Sun, in particular made living in such a place a lot more bearable. With the perspective this man had in his work, how could I ever find being discontent with my surroundings on par. Ballard espoused a dystopian view of the future but more than that, and I cannot thank him enough for this: he revealed to me a singular, terrifying truth which stays with me to this day – home is where the horror is. The everyday interactions which seem miniscule until you realize just what they have added up to. Familiar people and places may have their comforts, but it took a fellow like Ballard to enlighten me to how dark things could get.
And in a way, this album by two of the members of Candor Chasma is an exacting revelation which delves even further into the mythos and mannerisms of this sadly deceased literary force. There are no words, just the sounds of machinery going achingly astray. The fifth track, which is entitled The Atrocity Exhibition pairs exceedingly well with the actual collection of short stories Ballard wrote; there’s a maliciously iron sense of will that pervades this title, the menacing repetition of what I imagine to be a broken fan catching on something caught inside it’s wire cage. I won’t bore you by mentioning how far this writer’s influence extends, if you’ve read his works then you know not to expect much in the way of hope or faith being rewarded. If you have not, for some insane reason, read his work then stop reading this. Go to a library if you have to and check out some of his titles. Absorb them, breathe them… let the magnificent emptiness fill your mind.
It can’t be said enough: when this man died, the world lost one of it’s most eloquent voices.
The nine pieces on this memoriam are well appointed, jarring voyages into unpleasant territory. The view is stark and desolate, the make up of each song is designed to elicit pensive contemplation, no other option can come from hearing what I’m letting course through my mind. There is some abrasion to what our trio compose but never does it become the main feature, they prefer to utilize organic sounds and strip them of every last nuance of the natural world. By doing so, they reduce and refine what it is that we hear casually into pointedly provocative symphonic movements. You could easily become lost and drift forever here in the sinister maelstrom this bunch have put out or you could write it off as more experimental existentialist noodling; I prefer the former route because there’s nothing random going on here, this is a well-organized impeccably executed series of soundtracks for the selected works they cover.
I would imagine if he could, Ballard would be very impressed by the tone these men have struck. They don’t overstate their intentions nor do they overstay their welcome; they merely point in a general direction and allow the listener to make up their own mind about the relative truths JG illuminated during his career. I must state this again, do not go into this record unprepared; oh you could attempt to discern what’s going on but without some kind of understanding of the words the subject of this album put down, it will just come off as random noise and you won’t even make it halfway through. This is so much more than just an homage to a great writer, they really have outdone themselves channeling the very essence of his style into auditory form, I can almost hear the pages turning while I listen and even though he led a quiet life and died without much comment from the world: his legacy and his words will resonate for decades, if not centuries, to come.
—
PL: Jeśli podobnie jak ja wychowywaliście się na podmiejskich pustkowiach, na pewno docenicie to, co stworzyła ta trójka dżentelmenów. Pod żelaznymi rządami autorytarnych rodziców i ich nieustannym nadzorem jedyną ucieczką była literatura; dzieła JG Ballarda były jednymi z tych wentyli bezpieczeństwa, dzięki którym nie postradałem wtedy zmysłów, zwłaszcza z pomocą “Imperium Słońca” życie wtedy było bardziej znośne. Ale z perspektywy prac tego człowieka zastanawiam się, jak ja mogłem być niezadowolony ze swojego otoczenia. Ballard forsował dystopijną wizję przyszłości, ale ponadto – i za to jestem mu bardzo wdzięczny – przemówił do mnie jedną przerażającą prawdą, która pozostaje ze mną po dziś dzień – tam groza, gdzie twój dom. Codzienne interakcje, które wydają się bez znaczenia do momentu, kiedy zdajesz sobie sprawę co one wniosły. Znajome twarze i miejsca mogą kryć swoje zalety, ale potrzeba było takiego gościa jak Ballard aby oświecić mnie, w jak mroczną stronę mogło wszystko zabrnąć.
I w pewien sposób ta płyta, stworzona m.in. przez dwóch członków Candor Chasma jest wymagającym objawieniem, które sięga nawet dalej w mitach i manieryzmach tej niestety zgasłej już siły literackiej. Tu nie ma słów, tylko dźwięki machinerii boleśnie zmierzającej na manowce. Piąty utwór, zatytułowany “The Atrocity Exhibition” nadzwyczaj dobrze komponuje się z opowiadaniami Ballarda; tkwi tam pewne żelazne poczucie woli, przenikające ten tytuł, niepokojące powtórzenia kojarzące mi się z zepsutym wentylatorem kręcącym się wokół czegoś uwięzionego wewnątrz jego drucianej obudowy. Nie będę was zanudzać tłumacząc, jak dalece sięga wpływ tego pisarza, jeśli czytaliście jego prace to wiecie, że nie należy spodziewać się wiele w kwestii nadziei, albo że wiara zostanie wynagrodzona. Jeśli z jakiegoś szalonego powodu ktoś z was nie zna jego książek niech natychmiast kończy czytać tę recenzję, idzie do biblioteki i bierze któreś z jego dzieł. Wchłońcie je, oddychajcie nimi… niech wspaniała pustka wypełni wasze umysły.
Kiedy ten człowiek umarł, świat stracił jeden z najbardziej wymownych głosów.
Dziewięć kawałków składających się na to memorium, te jazgotliwe wycieczki w nieprzyjazne rejony, skomponowano bardzo umiejętnie. Krajobraz jest surowy i spustoszony, struktura każdego utworu jest zaprojektowana tak aby wywołać melancholijną kontemplację, inna opcja podczas konsumpcji tych przenikających umysł dźwięków nie wchodzi w grę. Tkwi pewna zgrzytliwość w brzmieniach stworzonych przez nasze trio, ale nigdy nie wychodzi ona na pierwszy plan, panowie preferują przerabianie organicznych źródeł dźwiekowych i odzieranie ze wszystkich niuansów wskazujących na naturalne ich pochodzenie. W ten sposób oczyszczają zasłyszane przypadkowo dźwięki tak, że powstają ostentacyjnie prowokujące symfoniczne kompozycje. Można łatwo się zagubić w złowieszczym wirze, który przygotowała dla was ta grupa, albo skreślić płytę traktując ją jako trochę bardziej eksperymentalne, egzystencjalne plumkanie. Wolę tę pierwszą wersję, gdyż tu nie ma przypadku, to doskonale zorganizowana i nienagannie wykonana seria ilustracji dźwiękowych do wybranych przez nich dzieł.
Mogę sobie wyobrazić, że Ballard, gdyby żył, byłby pod wrażeniem nut, w jakie ci ludzie uderzają. Nie przeceniają swoich zamiarów ani nie nadużywają swej gościnnosci; wskazują jedynie ogólny kierunek i pozwalają słuchaczowi tworzyć własne zdanie na temat względnych prawd, które JG głosił w swej twórczości. Muszę powiedzieć to jeszcze raz, nie podchodźcie do tej płyty nieprzygotowani; oj, to znaczy możecie próbować dostrzec o co tu chodzi, ale bez zrozumienia pewnych słów, tematyka albumu nie będzie miała znaczenia a dźwięki okażą się przypadkowym hałasem, przez który nie przebrniecie nawet w połowie. Jest to o wiele więcej niż tylko hołd dla wielkiego pisarza, naprawdę przeszli samych siebie przekazując istotę jego stylu w formie dźwiękowej. Niemalże słyszę szelest przewracanych kartek. I choć pisarz prowadził spokojne życie i zmarł bez większego rozgłosu, jego słowa i jego dziedzictwo będzie się jeszcze odbijać echem przez kolejne dekady, jeśli nie wieki.