DIVISION S – Something To Drink V
CD 2011
Old Europa Cafe [OECD142]
Ależ mi brakowało tych zapijaczonych ballad autorstwa DIVISION S. Ostatnim materiałem Włocha było “Something To Drink” wydane dla OEC, tyle że wtedy mieliśmy do czynienia ze swego rodzaju “the best of”. Przepaść między ostatnim oryginalnym materiałem a “Czymś Do Picia V” to bite pięć lat. Myślałem, że muzyk wziął i zapił się na śmierć niczym Nicolas Cage, tyle że zamiast Las Vegas, na miejsce swego upadku wybrał jakieś zepsute rzymskie kasyno. Tak się jednak nie stało i całe szczęście, bo gdyby zabrakło DIVISION S, to kto komponowałby mi nowe piosenki, przy których mógłbym pić do lustra?
Pijemy po raz wtóry w Starej Europejskiej Kafejce. “Something To Drink” to czternaście zupełnie nowych utworów, nie odbiegających stylistycznie od poprzednich dokonań projektu. To wciąż konglomerat folku i popu z okazjonalną domieszką innych gatunków – bluesa, country, piosenki kabaretowej. Co ważniejsze jednak, również aura otaczająca tę muzykę pozostaje bez zmian. To dźwięki dla przegranych, życiowych nieudaczników lub nieszczęśliwie zakochanych. Nie ma tu jednak gniewu, złości, pragnienia zemsty, lecz słodko-gorzkie godzenie się z losem, zrezygnowane ukradkowe spojrzenia na niedostępna ukochaną siedzącą przy sąsiednim stoliku z innym, śmiejącą się z jego czerstwych żartów. Spojrzenia ze świadomością, że dziś w nocy tamten będzie ją miał – co wtedy pozostaje, chyba tylko następna kolejka, i następna, aż w końcu odpłynie się w tę utęsknioną błogą nieświadomość. DIVISION S perfekcyjnie kreuje taką knajpiano-dekadencką atmosferę przemycając doń dodatkowo odrobinę klimatu włoskich i francuskich filmów produkowanych w latach siedemdziesiątych, co zresztą bardzo mi się podoba. Wydaje mi się, że również same kompozycje są bardziej przemyślane i dojrzalsze niż na poprzednich płytach. Tylko wokal wciąż pozostaje bez zmian. Nieco niedbały, o przeciętnej barwie, ale jakże świetnie pasujący do tej muzyki.
DIVISION S wpadł w szufladkową pułapkę. Chyba już zawsze będzie kojarzony z “alkoholowym” graniem. Ja nie narzekam. Nie wyobrażam sobie Włochów w innym, trzeźwiejszym repertuarze. I tą konkluzją kończę recenzję. Czas otworzyć kolejna butelkę, zapalić papierosa i po raz kolejny przypomnieć sobie wszystkie życiowe okazje, które przeszły koło nosa, wszystkie kobiety z którymi nie wyszło, słodką młodość…