SON OF ERIS – Kallisti
CD 2010
Rage In Eden [RAGE 76]
“Kallisti” to dla mnie małe zaskoczenie. Spodziewałem się typowo germańskiej odmiany neofolku na smętną gitarę akustyczną i natchniony męski wokal. Wszak SON OF ERIS pochodzi właśnie z Niemiec, a jego domeną jest ten właśnie podgatunek mrocznej muzyczki.Poprzedniej płyty nie znam, nie wiem co tam muzycy na niej nawywijali, ale “Kallisti” na pewno nie jest tym, na co byłem przygotowany.
Czystego neofolku tyle tu co kot napłakał. Muzycy z lubością zapuszczają się w odmienne gatunki muzyczne, zachowując jednak nieco przyzwoitości i zawsze pozostając w mrocznawych obszarach. Czy jednak próbują grać tak, czy inaczej, nad “Kallisti” cały czas unosi się ten sam klimat. I nie ma znaczenia, czy akurat jadą folkiem, czy uciekają w darkambientowe rejony, darkwave albo wręcz jakiś metal (“Nichts ist Wahr”) – atmosfera upadku, znużenia, zmęczenia światem nie opuszcza “Kallisti” ani przez moment. I dobrze, bo skoro album zwarty jest klimatycznie, to nawet te rozbieżne stylistyki nie przeszkadzają w tym, aby całość trzymała się tej przysłowiowej kupy. Podobają mi się też fragmenty, gdzie SON OF ERIS wpada w pewien senny trans – taki jest choćby “First Order”, w którym na nastrojowym tle muzycznym wciąż i wciąż mantrycznie powtarzana jest jedna fraza. To mój drugi ulubiony utwór na płycie. Pierwszym jest “Weltkrieg”. Tu z kolei prosta melodia z każdej strony atakowana jest przez różnego rodzaju industrialne trzaski i zanieczyszczenia. Świetny, odrobinę surrealistyczny utwór.
Niezła rzecz, choć zdecydowanie nie jest to muzyka na sobotni poranek – o tej właśnie porze piszę ten tekst, SON OF ERIS oczywiście przygrywa sobie w tle, a za oknem jakby trochę się zamgliło i znowu zaczyna mi się chcieć spać…