GNOMONCLAST – Tempus Null
CD 2010
Old Europa Cafe [OECD 125]
A co by było gdyby tak położyć kres czasowi? Nie “wstrzymać”, ani “zatrzymać”, tylko po prostu wymazać ten termin z jakiegokolwiek słownika? Pozbawić znaczenia pojęcie przeszłości, teraźniejszości i przyszłości? Na zawsze zatrzymać wahadło, tak, aby również określenie “zawsze” dla kolejnych pokoleń stało się abstrakcyjne i kompletnie niezrozumiałe? Te właśnie kwestie roztrząsa amerykański projekt GNOMONCLAST na swojej płycie, jakże znamiennie zatytułowanej, “Tempus Null”.
W grupę tę zamieszani są ludzie związani również z Luftwaffe, i rzeczywiście pewne podobieństwa można dostrzec. W przeciwieństwie jednak do tamtego projektu, GNOMONCLAST jest trochę bardziej przystępny, nie tak posępny i apokaliptyczny. Nie da się też nie zauważyć, że ulubionym miesiącem muzyków jest Czerwiec, i że chyba właśnie wtedy chcieliby oni ponieść Śmierć. Nie jest to zbyt odkrywcze twierdzenie, zważywszy na to, że “Tempus Null” zawiera cover “Rose Clouds of Holocaust”, nie umywający się co prawda do oryginału, lecz sam w sobie całkiem udany. A słuchając po raz pierwszy następującego zaraz po tej przeróbce utworu “We Are The First” przez chwilę myślałem, że ktoś coś pochrzanił w tłoczni i niechcący wrzucił na płytę zaginiony kawałek Death In June. Byłbym jednak mocno niesprawiedliwy oceniając płytę wyłącznie przez pryzmat dokonań Douglasa P., bo GNOMONCLAST do swojego, było nie było, neofolku wstrzykuje elementy militarne (ale subtelnie, bez obciachu), średniowieczne (na szczęście bardzo mało), włoskiej muzyki filmowej (oczywiście tej a la Ennio Morricone, nie np. Goblin), jakiegoś abstrakcyjnego noise’u (“Regret” nagrany we współpracy z State Research Bureau),… a nawet szczypta country gdzieś tam się przewinie. W efekcie dzieje się wiele, pomysły muzycy mają ciekawe, melodie umieją klecić fajne. Czegóż chcieć więcej? No ok, wokale nie do końca mi podchodzą, zbyt często jak na mój gust pojawia się, że tak powiem, “jazda na jednej nucie” – nie przepadam za czymś takim. Ale to kwestia gustu.
Gór “Tempus Null” nie przeniesie, czasu nie wstrzyma, ale godzinkę (ups!) można przy tym miło spędzić.